czwartek, 2 stycznia 2014

Tragedia na Przełęczy Diatłowa

25 stycznia 1959 grupa dziewięciu studentów Politechniki Uralskiej w Jekaterynburgu (jeszcze ZSRR) wyruszyła na narciarską wyprawę w północną część Uralu. Celem wyprawy był szczyt Otorten. Wyprawa posiadała trzecią kategorię trudności obejmując podejście pod  niewysokie góry. Trasa była ciężka, jednak w zupełności do przejścia. Przy takich warunkach absolutnie nic nie wskazywało na to by miała wydarzyć się tragedia. Ponadto wszyscy uczestnicy mieli duże doświadczenie w podobnych wyprawach i byli przygotowani na ekstremalne warunki. Wiek podróżników wahał się między 21-25 lat plus najstarszy przewodnik Semjon Zołotarew - 37 lat. Przełęcz nazwano na cześć przywódcy studentów - Igora Diatłowa.


Podróż w jedną stronę


Od początku wyprawy do dnia 1 lutego podróż odbywała się bez większych problemów. Dopiero wieczorem złe warunki atmosferyczne zmusiły członków ekipy do zmiany kierunku trasy. Z początku planowane obejście góry Cholat Sjakl (w języku miejscowego ludu Mansów oznacza Górę Umarłych) w stronę przełęczy nie powiodło się, zdobywcy rozbili obóz na zboczu tejże góry.

Bliscy poinstruowali służby o natychmiastowym wysłaniu ekipy ratunkowej  w wypadku braku otrzymania jakiejkolwiek wiadomości. 26 lutego ratownicy natrafili na namiot wyprawy Diatłowa. Był poważnie uszkodzony, jego powierzchnia rozcięta, od namiotu prowadziły ślady stóp, kierujące się w stronę drugiego brzegu przełęczy i sosen na krawędzi lasu. Trop ucieczki dziwnie zygzakował, ślady rozdzielały się a później schodziły. Nie było żadnych śladów walki ani tropów innych osób podobnie jak śladów zjawisk naturalnych. Po 500 pieszych metrach, trop urwał się.
Po dotarciu do sosen, odnaleziono resztki małego ogniska oraz zwłoki Krywoniszenki i Doroszenki, bose i ubrane jedynie w bieliznę. Podczas drogi powrotnej do namiotu odnaleziono w śniegu ciała Diatłowa, Słobodina i Kołmogorowej wskazujące na chęć powrotu do namiotu. Po długich poszukiwaniach, 4 maja w położonym nieopodal jarze odnaleziono pod warstwą śniegu cztery pozostałe ciała. Zwłoki miały poważne obrażenia. Stan zwłok był makabryczny. Ciała były połamane, miały wewnętrzne obrażenia, krwotoki, popękane czaszki. Dodatkowo u Dobininy brakowało języka i części twarzy. Badania ciał wskazały jednak, że wszystkie pięć osób zmarło z powodu hipotermii, a nie z powodu rozległych obrażeń.

Wszystkie ślady wskazywały na to, że studenci w pośpiechu opuścili namiot, rozcinając tkaninę od wewnątrz. Pomimo niskiej temperatury ( -15 do -18 st. Celsjusza), wszyscy byli niemal rozebrani, nieliczny mięli założony jeden but. Śledztwo wykazało brak obecności innych osób, zatem w oficjalnym raporcie przyczyną śmierci członków wyprawy było "działanie nieznanej siły". Idąc tym tropem, możemy dotrzeć do tajemniczych tragedii innych ekspedycji w obszarze przełęczy. Na Górze Umarłych kilkukrotnie ginęły grupy
składające się z 9 osób. Jedna legenda głosi, że dawno temu na górze życie straciło dziewięciu Mansów.

Wszystkie raporty i wyniki badań nad ciałami i śledztwem były pilnie strzeżone. Lekarze asystenci, nawet kierowcy przewożący ciała musieli podpisywać dokumenty o zachowaniu poufności, co czyni sprawę jeszcze bardziej tajemniczą.

Teorie dotyczące śmierci

Pośród badaczy pojawiła się wersja, iż grupa turystów zginęła przez to, że stali się mimowolnymi świadkami eksperymentów z tajną bronią. Skóra na ich ciałach miała nietypowy fioletowy lub pomarańczowy kolor. Kryminolodzy widząc ciała byli bardzo zdziwieni wiedząc, że jeśli ciało leży w śniegu nawet przez miesiąc skóra nie może zabarwić się w ten sposób. Pewnym potwierdzeniem „teorii rakietowej” jest odnalezienie niedaleko miejsca śmierci grupy Diatłowa 30 centymetrowej obręczy, części  radzieckiej rakiety bojowej. Pewna grupa podróżników idąc tropem feralnej wyprawy odkryła leje, które okazały się być lejami po wybuchach, które dodatkowo silnie promieniowały. Wzbudziło to kolejne dywagacje na temat tajnych eksperymentów, gdyż w tych latach trudno było o radioaktywne bomby.

Inne wersje wspominają m.in. o promieniach kulistych. Wysuwano przeróżne hipotezy. Jedna z nich mówi, że grupa dostała się w rejon gdzie przeprowadzano eksperymenty z bronią próżniową. W jej wyniku skóra turystów nabrała pomarańczowego odcienia, nastąpiły liczne obrażenia narządów i wewnętrzne krwotoki. Jednak w ZSRR prace nad bronią próżniową rozpoczęto dopiero pod koniec lat 60-tych.

Przez pewien czas panowało przekonanie o morderstwie popełnionym na uczestników wyprawy. Oskarżano miejscowych Mansów. Jeszcze w latach 30-tych dokonali oni mordu na kobiecie-geologu, która ośmieliła się wejść na ich świętą górę. Aresztowano kilku przedstawicieli, jednak uwolniono ich z braku dowodów.

Ostatnio sprawą zajął się Donnie Eichar, który przez cztery lata badał historię tragedii. Zdaniem amerykańskiego pisarza do studentów dotarły bardzo niskie infradźwięki, które doprowadziły do wybuchu niekontrolowanej paniki i tragicznej w skutkach, chaotycznej ucieczki. Zjawisko to mogło być zupełnie naturalne - niesłyszalne dla ludzkiego ucha, ale wywołujące uczucie silnego niepokoju pomruki mogły wytworzyć się za sprawą wiatru wiejącego w szczelinach skalnych. Nie wiadomo jednak skąd tak straszliwe obrażenia u większości ciał, toteż i ta teoria nie jest oficjalnie potwierdzona.

Kolejne teorie były już bardziej paranormalne i coraz mniej wiarygodne. Mówiło się o spotkaniu studentów z UFO czy panice wywołanej widokiem występującego podobno w tamtych rejonach "Śnieżnego człowieka".

W roku 1967 Jurij Jarowoj, dziennikarz ze Swierdłowska, napisał książkę "Najwyższy stopień trudności", opartą na tragedii. Zebrał on również spory zbiór dokumentów i zdjęć związanych ze sprawą. Gdy w roku 1980 zginął w wypadku drogowym, jego zbiory zaginęły, co spowodowało pojawienie się kolejnych spiskowych teorii, choć jak się okazało same okoliczności wypadku nie budziły wątpliwości, a zawartość mieszkania mieszkającego samotnie Jarowoja po jego śmierci po prostu wywieziono w całości na wysypisko śmieci.

Najbardziej wiarygodna wydaje się ta z bronią testowaną przez Rosjan. Dokładnie nad tym rejonem przebiegała trasa testowanych nowych radzieckich rakiet międzykontynentalnych R-7, ze znanego kosmodromu w Bajkonurze na poligon na Nowej Ziemi w Arktyce. Świetlne kule widziane przez uczestników innej wyprawy turystycznej, znajdujących się ok. 50 km dalej, to mogły być elementy takiej rakiety, która się rozleciała w powietrzu zamiast odrzucić drugi człon, i spadały płonąc. Jeżeli trafiłaby w obszar ekspedycji Diatłowa, mogłaby wywołać lawinę płosząc przy tym studentów. Mogło być też tak, że alpiniści wkroczyli na teren bazy wojskowej i byli niewygodnymi świadkami... Jedno jest wiadome. Im więcej czasu upływa, tym mniej wiemy. Rosjanie nie byli tak hojni i nie udostępnili oficjalnych wyników wszelkich badań i raportów (dosyć dziwne, nieprawdaż?) od razu po ich wydaniu, toteż wszystkie ślady i poszlaki zniknęły razem z duchem czasu.

Film

Dla ciekawych zamieszczam film "Tragedia na przełęczy Diatłowa" nakręconego w 2013r.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz